niedziela, 9 czerwca 2019

Do końca świata - Tomasz Maruszewski


Oto Jerzy, dojrzały mężczyzna znajduje się na skraju depresji. Od tygodni nie wychodzi z łóżka, co martwi jego syna, Jana, Niespodziewanie, niejako z dnia na dzień, bohater wstaje i zaczyna żyć. Wydawałoby się, że normalnie, jednak prędko okazuje się, że rozmawia on z żoną. Żoną, która odeszła od niego do jego przyjaciela, a którą on w myślach uśmiercił, by lepiej poradzić sobie z własnymi emocjami. Dialogi prowadzone z projekcją nieobecnej postaci, a także gesty wykonywane w jej kierunku publicznie, zaczęły budzić powszechne zainteresowanie, zaś jego syna (podpuszczanego przez rzeczonego przyjaciela i jego potomka) coraz częściej poczynają trapić myśli o konieczności ubezwłasnowolnienia ojca, by ten nie zaprzepaścił całego dorobku firmy. To bowiem praca nad pewnym ściśle tajnym projektem sprawiła, że Jerzy całkowicie zatracił się w obowiązkach, zaniedbując spragnioną bliskości żonę. Gdyby teraz utracił to, dla czego poświęcił swą rodzinę, nie pozostałoby mu nic. Mimo propozycji Tadeusza (rzeczonego przyjaciela) nie chce on wejść z nim współkę, nie zważając na sensowność jego argumentacji i dobro firmy.  Niechęć ta poniesie za sobą wielkie konsekwencje.

Tak pokrótce można by streścić fabułę, którą czytelnik poznaje stopniowo, początkowo jedynie domyślając się, co przydarzyło się w życiu głównych bohaterów oraz jak skomplikowane i napięte są ich relacje.


Mimo niewielkich gabarytów książka niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny. Zachowania bohaterów są zaś tak niejednoznaczne i trudne do osądzenia, że po odłożeniu książki czytelnik sam do końca nie wie, co o nich, jak i o całej powieści sądzić. Niby rozumie pewne mechanizmy (albo chociaż się stara), a jednak do samego końca pozostawiają one wrażenie, że coś tu jest nie tak, że wykreowane postaci są jakby nierzeczywiste, że to się przecież nie mogło wydarzyć (choć doskonale zdajemy sobie sprawę, że mogło). Wyczuwam tu pewną hiperbolizację, wyjaskrawienie nie tyle pewnych cech, ile zachowań, niejako rozpaczliwych, dramatycznych, widowiskowych wręcz, zbierających publiczność. Gdzieś w tyle głowy rodzi się zaś pytanie czy to autentyczność, czy też może doskonale rozegrany fałsz.

Tak powieść, jak bohaterowie są dla mnie niejednoznaczni w ocenie. Zakończyłam lekturę z ambiwalentnymi uczuciami - wiele ustępów skłoniło mnie bowiem do namysłu - nad istotą miłości, człowieczeństwa, relacji, jednak nie do końca jestem pewna czy polubiłam bohaterów ani nawet czy książka ostatecznie mi się podobała, czy nie. Zdecydowanie tym, co wpływa na taki osąd jest jej refleksyjność - to wnioski płynące z lektury, towarzyszące nam myśli i to jak zostały one sprawnie pobudzone stanowi o wartości tej historii. Odnoszę wrażenie, że fabuła jest jedynie pretekstem do zadumy o charakterze ponadczasowym i uniwersalnym. Ważną rolę odgrywa tu również język, bowiem w wielu miejscach to właśnie na nim skupiamy uwagę. Bohaterami niefiguratywnymi są zaś bez wątpienia miłość oraz strata, odczytywane na wielu poziomach.

Autor stawia pytania o to, czy człowiek jest w stanie pogodzić się z utratą kogoś bliskiego, czy można kochać dwie osoby jednocześnie, czy wówczas jest w ogóle możliwe szczęście? I wreszcie - czy można jednocześnie być i nie być (z kimś). Wiele z tych pytań zadanych jest en passant, między wierszami. 

Nie jest to tytuł dla każdego. Początkowe rozdziały nie pozwalają się w powieści zatracić, całość dość długo się rozwija, pozostawia wiele niepewności, co czytelnikowi niecierpliwemu na pewno nie pomoże, a wręcz może go zniechęcić. Polecam zatem tym, którzy lubią czytelnicze wyzwania, cenią ciekawe debiuty i gotowi są na opowieść refleksyjną, ale też niełatwą. Te właśnie cechy posiada bowiem Do końca świata Tomasza Maruszewskiego.




0 komentarze:

Prześlij komentarz