Listopadowy numer "Znaku" stoi pod znakiem wojny i fascynacji nią. Wiodący temat numeru zdaje się niewygodny, bowiem nie ma na myśli jedynie wojny minionej, tej, od której dzieli nas już niemalże wiek, lecz tej, która czai się tuż za rogiem, jest stale obecna, lecz rozproszona po całym świecie, podchodowa, nieoficjalna. To, co przeraża, zdaje się także nas emocjonować. Film, książki, nawet teatr - każde z mediów wojnę wciąż uznają za temat atrakcyjny - zarówno tę z początków XX wieku, jak i tę osadzoną w odległej przyszłości, rządzącą się innymi prawami, lecz wciąż skoncentrowaną na przemocy i próbach objęcia dominacji jednych nad drugimi.
Widok strzelby, zmasakrowanego ciała czy nawet morderstwa dokonywanego "na żywo" nikogo dziś właściwie nie wzrusza, granice wrażliwości zostały drastycznie przesunięte, a co za tym idzie, samo słowo wojna, nie ma dziś takiego wydźwięku, jak jeszcze parę(naście) lat temu.
Nastroje ksenofobiczne, kryzys instytucji międzynarodowych, rodzące się napięcia - to wszystko sprawia, że widmo ogólnoświatowej wojny staje się coraz bardziej nieuchronne.
W listopadowym numerze miesięcznika "Znak" kwestie te zostały podniesione i należycie omówione, a we wrażliwym czytelniku wciąż budzić mogą emocje inne niż fascynacja i chore pragnienie przeżycia konfliktu zbrojnego na własnej skórze. Choć tematowi miesiąca zostały poświęcone jedynie trzy artykuły z niezwykle bogatego numeru, dały mi one do myślenia tak bardzo, że nie chciałbym dzielić się już z Wami innymi wrażeniami, żywiąc nadzieję, że dotkną one i Waszej wrażliwości, nakłaniając do refleksji i krytycznego spojrzenia wewnątrz własnych przekonań, nierzadko wynikających z przekazów podprogowych, nieświadomego kształtowania naszego myślenia o wojnie i jej skutkach.
Polecam rzecz jasna także teksty Wojciecha Bonowicza, Wita Szostaka i ostatnio moje "drugie ulubione" Marcina Wilka, jednak nie chciałabym, żeby przyćmiły Wam one to, co w moim odczuciu tym razem najistotniejsze.
0 komentarze:
Prześlij komentarz