Wyjazd do rodziny niesamowicie oczyścił mnie z codziennych trucizn, uwolnił od zniewalającego syndromu nadambicji [lubię tworzyć słowa na potrzeby jednorazowego użycia:)] i pragnienia natychmiastowego realizowania wszystkich zobowiązań, do których garnę się w myśl zasady „wszystko albo nic”. Poddenerwowało mnie troszkę prezentowanie mnie jako dziwaka, siedzącego całymi dniami z nosem w książkach i dającego się wykorzystywać do roboty za darmo [recenzowanie], a do tego dobrowolnie rezygnującego z alkoholu [a co, nie wolno mi?!] i przez to wszystko nic niemającego z życia. Moja podmiotowość się odezwała i zbulwersowała. Czytasz do przesady, mówią. Wcale nie, czytam ile potrzebuję. Mam wiele z życia, a to, że dla mnie życie znaczy coś innego niż dla innych - moja sprawa. Ja nikomu z buciorami do ogródka nie wchodzę. Nie tak się widzę, nie tak chcę, by widzieli mnie inni. A jednak: odetchnęłam, prawdziwie się zrelaksowałam, oddałam lekturze z przyjemności, a nie z obowiązku, uwolniłam do wizji piętrzących się stosów działających jak wyrzut sumienia chronicznie dzwoniący na alarm.
Nie mogę jeszcze powiedzieć, że brakuje mi lektur i pewnie przez długi czas nie będę potrafiła wejść płynnie w nowości miesiąca i w klasykę, bo wciąż tkwię w minionym. Opisy książek w żaden sposób nie oddają ich charakteru, umniejszają ich wartość, a ja często daję się nabrać, mimo wielu lat praktyki, czego gorzkie konsekwencje później odczuwam. Jasne, radzę sobie – w końcu wiem jakim autorom, seriom, wydawcom można zaufać, a jednak żal mi, smutno, gdy widzę ten feeryczny chłam wystawiany na półkach, który ma jedynie mamić niską ceną i pstrokatą, nieraz przepiękną okładką nie niosącą ze sobą żadnej innej wartości prócz estetycznej. Delektowanie się lekturą – spokojne, niespieszne – to jest rzecz, której dziś brakuje. We wszystkim kieruje nami pośpiech. Mną szczególnie. W pośpiechu – podobnie jak Konwicki, tak zatytułowałabym swoje życie.
Boję się, czego?
Z pewnością dręczy mnie chroniczne poczucie, że po powrocie
wróci moja frustracja i lęk przed niespełnionym w terminie obowiązkiem. Terminy
narzucam sobie sama, widziały gały co brały, a jednak – strachem napawa mnie
myśl o tym, że cały wyjazd może odejść w zapomnienie, nie pozostawić po sobie
żadnego śladu poza efemerycznymi i delikatnymi jak pajęcza sieć wspomnieniami. Nigdy
nie potrafię się zrelaksować, wszędzie wietrząc nieodrobione lekcje: filmowe,
książkowe, towarzyskie, osobiste. Tym razem było inaczej, ale czy umiejętność
ta nie jest jedynie ulotną mrzonką? Urlop sprowokował we mnie spojrzenie wstecz,
za siebie. Podsumowania, gorzkie refleksje, samobiczowanie za głupotę wyborów i
zachłanność czytelniczą – tak było i tego właśnie było mi trzeba. Poza tym
zwiedzanie, zgodność przemyśleń i odwiedzanych miejsc: kierunek historia.
Słodko-gorzkie te wakacje, będące próbą uporządkowania
chaosu myśli i przeżyć po niezwykle ciężkim, naznaczonym cierpieniem roku. Jak zwykle
dobrze gram, genialnie się maskuję, udając, że wiele traum już przepracowałam i
nie ma po co do nich wracać, podczas gdy do furii doprowadza mnie niewrażliwość
tych, którzy na moje gierki się nabierają, nie widząc, że to co się zdarzyło
odcisnęło piętno i sączy się niczym ropiejąca rana, która nie chce się zagoić,
a którą usypiam i wypieram ze świadomości. Nie ma czasu na słabości. Pisanie jest i zawsze było dla mnie formą ekshibicjonizmu i terapii, a dobór
lektur i sposób mówienia o nich, delikatną sugestią, że może jednak jest
jeszcze coś, o czym chcę rozmawiać, a o co nie umiem się upomnieć i właśnie w
ten sposób domagam się uwagi.
Nic to, wcześniej czy później wszystko wychodzi na wierzch:
szczególnie w coraz chłodniejsze wakacyjne wieczory, które przypominają inne, w
które jeszcze byłaś.
Ponad miesiąc wakacji jeszcze przede mną, wiele można
osiągnąć:) Cel jest jasny.
Niezwykle osobisty wpis, bardzo wazny.
OdpowiedzUsuńZycze, abys pozbyla sie zalegajacych stosow i moze zachlannosci czytelniczej rowniez, jesli czujesz sie z nia zle. Sama nie wspolpacuje z wydawnictwami, bo nie czulabym sie dobrze z takim obowiazkiemi terminami. Mimo tego sama nakupowalam sobie ksiazek z zachlannosci, mam zbyt duzy zapas i z pewnoscia niektore pozycje juz sie zdeaktualizowaly, jesli chodzi o moje zainteresowania. Mam jednak nadzieje, ze uporam sie z tymi stosami, ktore sama sobie usypalam pod nogami.
Serdecznie pozdrawiam.
Kurczę... momentami, jakbym o sobie czytała. W wielu momentach, prawie cały tekst jakby o mnie. Więc przytulam Cię Słońce mocno :*
OdpowiedzUsuńSpokojnej podróży i niebrutalnego powrotu do codzienności
Czasem naprawdę warto stanąć obok i zastanowić się czy nie da się inaczej... Większość książkowch blogów powstaje z pasji a przeradza się w dziwny obowiązek. Jasne, człowiek chce przeczytać wszystko co wydaje mu się ciekawe ale ... świat się nie zawali jeśli którąś z tych książek przeczyta w bliżej nieokreślonej przyszłości ;-) Mam nadzieję że podczas tego wypoczynku uda Ci się właściwie ustawić prorytety i sprawić, byś poczuła się naprawdę dobrze. Ty tu rządzisz i Ty decydujesz. A jeżeli inni wtykają nos w Twoje życie to widać ich musi być baaardzo nudne :-) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZa dużo myślisz, ciesz się chwilą ; *
OdpowiedzUsuńMoże to się wydaje głupie, ale... mnie pomaga to być szczęśliwą c;
Pozdrawiam, obserwuje i zapraszam do siebie.
http://naszksiazkowir.blogspot.com/
Zatem miłych wakacji.
OdpowiedzUsuńWyjechanie gdzieś daleko, to najlepsze co mogłam zrobić na urlopie. Dwa tygodnie bez komputera, telefonu. Jakże ja odpoczęłam. Błogie lenistwo z A. Tylko co z tego, jeśli w pierwszy dzień po powrocie do pracy miałam już depresję.
OdpowiedzUsuńA co do tego niepicia i czytania. Znam to. Ileż ja się nasłuchałam na ten temat. Co najmniej jakby mnie ktoś do tego czytania i niepicia zmuszał. Ludzie są głupi i wpieprzają się tam, gdzie nie powinni.
Oddechu życzę.
OdpowiedzUsuń