środa, 23 listopada 2011

Kiki van Beethoven – Eric-Emmanuel Schmitt




Niezwykle trudno pisać mi o twórcach, których niewiarygodnie cenię, którzy każdą swoją książką mnie poruszają i zachwycają. Każdorazowo boję się, że moja przelana na papier opinia nie będzie dość dobra, coś im odbierze zamiast dać.
Największe męki przeżywam jednak próbując ubrać w słowa to, co w duszy gra po lekturze kolejnych książek Erica Emmanuela Schmitta. Z jednej strony chciałabym powiedzieć wiele – z drugiej wiem, że nie jestem w stanie, że słowa grzęzną w gardle, oraz że tak naprawdę po pierwszym przeczytaniu wyciągnęłam z książki tylko maleńką część przesłań, które warto byłoby rozważyć. Gdy zamknęłam Kiki van Beethoven, czułam się jakbym dostała obuchem w tył głowy. Na 146 stronach odnalazłam tak wiele myśli, poruszonych zostało tak wiele problemów, że ciągle nie jestem w stanie dojść do siebie. Lektura tej książki mogłaby przeciągnąć się w nieskończoność, bo właściwie każde zdanie należałoby poddać osobnej refleksji. Jak on to robi?!
Kiki van Beethoven wpisuje się w ciąg tekstów poruszających tematykę przeżyć związanych z osobistym doświadczeniem muzyki znanych kompozytorów, funkcjonujący pod wdzięczną nazwą Dźwięki, które myślą.

Książkę podzielić można na dwie zasadnicze części, z których pierwsza stanowi opowieść snutą przez kobietę, która w młodości zachwycała się Beethovenem, lecz po drodze ku dojrzałości, gdzieś zagubiła łączącą ją z nim więź. Historia ta jest próbą powrotu do korzeni i ponownego odkrycia świata wartości kształtujących nasze dorosłe życie.
Kiki, jako dorosła już kobieta, rozpoczyna kurację Beethovenem, która ma na powrót wykształcić w niej wrażliwość oraz przywrócić jej ducha muzyki, na przekór czasom. Wydarzenia z życia bohaterki ukazują jak bardzo człowiek zmienia się wewnątrz, jak się starzeje, jak traci czułość. Jest to historia o poszukiwaniu sensu życia oraz refleksja nad tym, co zostanie po człowieku – bohaterka próbuje wyobrazić sobie jaki napis mógłby stanowić jej epitafium, jakie słowa stanowiłyby sedno jej życia. Bo przecież właśnie żyjąc, ryjemy sobie napis na własnym nagrobku. Po gorzkiej refleksji przychodzi czas na zmianę postępowania. Wstępnie Kiki oraz jej znajome okazują niesłychaną wręcz nienawiść do młodości pod każdą postacią. Jej bezpowrotne odejście zmieniło je w zbutwiałe, uschnięte kwiaty. Teraz, próbują przywrócić im życie. Kiki udaje się to między innymi dzięki młodemu człowiekowi, którego przypadkiem poznaje na ławce w parku, a który kompletnie nie ma pojęcia kim jest ów Beethoven. Ze słów bohaterki i jej zachowania wnioskuje, że to jej zmarły mąż, po którego odejściu właśnie cierpi.
Książka ta dotyka materii przeróżnej: nie jest to jedynie opowieść o muzyce jako takiej, lecz przede wszystkim o jej wpływie na człowieka. Znajdziemy tu problematykę skończoności, przemijalności, małości, braku zdolności pogodzenia się z własną nietrwałością oraz śmierci, jako jedynej pewnej rzeczy.
Autor porusza także jeden wielce interesujący wątek – przypomina, że naziści byli zasłuchani w Beethovenie, przy czym po każdorazowym wsłuchaniu się w jego utwory, bez żadnych oporów szli zabijać kolejne niewinne istoty. W świetle tego rodzi się pytanie, jak ze świadomością tego faktu, wciąż można słuchać jego muzyki.
Schmitt snuje historię o tym, jak muzyka uczy wyobraźni, daje szczęście, zmienia człowieka i kształtuje świat jego wewnętrznych wartości. Ukazuje także jak łatwo można zmienić ludzkość, zaczynając od zmieniania pojedynczych istnień, bądź co bądź składających się na całość społeczeństwa.

Tutaj wreszcie dochodzimy do części drugiej, odautorskiej, w której Schmitt przedstawia swoją osobistą relację z Beethovenem. Sednem jego opowieści jest problem przyzwyczajania, jako największego zbrodniarza na wrażliwości. Jest to także swoisty sąd na przeszłości, stawiający pod murem każdego człowieka i zadający mu pytanie: co zrobiłeś ze swoją młodością? Jak przeżywasz własne życie? Jak wygląda  świat Twoich wartości?
Autor jaki się jako detektyw stawiający sobie za punkt honoru śledztwo, mające rozwiązać jedną zasadniczą kwestię: umarł Beethoven czy my? Kto tak naprawdę dzisiaj żyje?

Twórca przedstawia nam wycinki ze swoich spotkań z Beethovenem, wskazuje na różnice między nim a Mozartem. Różnicuje ich twórczość, jednocześnie podkreślając, że stał się ofiarą zazdrosnej walki o swoje względy.
Dotyka także kwestii muzyki, jako nauczyciela postawy heroizmu. Jawi Beethovena jako twórczego zwycięzcę śmierci – wykonawcę non omnis moriar, a także jako kompozytora mającego moc sprawczą – za pomocą swojej muzyki zmywa on słabość charakteru oraz bierność, uczy spełniania marzeń. Jest uosobieniem tego, co dziś nazywamy autorytetem. Autor stawia pytania natury ontologicznej, przedstawia także credo nowoczesnego humanizmu.
Czas w historii Schmitta przedstawiony jest jako ludożerca: i ta metafora spodobała mi się chyba najbardziej.

Końcowa myśl po lekturze? „O nie! Dlaczego skończyłam czytać tak szybko!”. Tę książkę się pochłania, wyrazy spija się niczym nektar. Uwielbiam obcować ze słowem wychodzącym spod pióra Schmitta. Jak on łączy frazy, jak kreuje rzeczywistość, jak panuje nad językiem! Podejmuje on wysiłek ubrania w zdania tego, co Beethoven wyraża za pomocą dźwięków. Nie jestem specjalistą od muzyki, jednak czytając tę książkę miałam poczucie, że wysłuchuję przepięknego koncertu. Co ciekawe, Schmitt wcale nie wyraża się wysublimowanym językiem, jednak jego sposób doboru słów rzuca mnie na kolana. Gdy zostaję sam na sam z jego książką, świat nie istnieje. On mnie czaruje. I nieustannie zachwyca.
Dodatek w formie płyty, potęguje wrażenia zmysłowe. Zakosztujcie. Rozbudzi Wasze pragnienie do granic możliwości.

POLECAM!!!



22 komentarze:

  1. Muszę przeczytać kolejną książkę mojego mistrza słowa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno przeczytam. Lubię Schmitta:)).

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja Cię rozumiem! Kiedy mam pisać o ulubionej książce lub autorze, przeżywam podobne do Twoich męki:) Muszę przeczytać!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. No proszę... Zauważyłam, że książka wzbudza skrajne uczucia, albo się ją kocha, albo nie znosi, ostatnio czytałam bardzo negatywną recenzję tej powieści. Mnie póki co nie pcha szczególnie w stronę stylu autora, więc spokojnie poczekam na lepszy czas :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Napisałem do wydawnictwa, ale nie wytrzymam. Dzisiaj zakupię tę książkę

    OdpowiedzUsuń
  6. Koniecznie muszę poznać tę książkę.

    P.S. Świetna recenzja:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Koniecznie muszę poznać tę książkę.

    P.S. Świetna recenzja:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo lubię twórczość Schmitta :) Jestem bardzo ciekawa tej pozycji.:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pięknie napisałaś. Koniecznie muszę przeczytać tę książkę. Już zresztą miałam na nią oko, a po Twojej recenzji nabrałam pewności, że to książka dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Do Schmitta mam ostrożny stosunek.

    Kiedy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, przypomniało mi się "Moje życie z Mozartem". Kiedy przeczytałam Twoją recenzję, potwierdziły się moje obawy na temat konstrukcji oraz wymowy książki. Po "Kiki van Beethoven" nieprędko sięgnę - "Moje życie z Mozartem" to wciąż świeża trauma, gdzie zostałam znokautowana pretensjonalnością, snobizmem megalomana oraz przysypana arcynatchnionymi "mądrościami i przemyśleniami" życiowymi.

    OdpowiedzUsuń
  11. Po przeczytaniu Twojej recenzji zaczęłam żałować, że nie wybrałam tej pozycji... Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, dlatego wkrótce rozejrzę się za tym tytułem. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Agna: to właśnie jest to ryzyko - o sprawach najbardziej osobistych pisać jest najtrudniej, dlatego też mogło tak wyjść. Przyznam szczerze, że "Moje życie z Mozartem" oceniłam znacznie słabiej - może chociażby ze względu na to, dasz jeszcze kiedyś tej serii Schmitta szansę?:))

    OdpowiedzUsuń
  13. Też mam wielką słabość do tego autora...ale trudno jej nie mieć :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Uwielbiam Schmitta, rzeczywiście jego język zachwyca, choć w gruncie rzeczy jest bardzo prosty. Bardzo chcę przeczytać "Kiki...", szczególnie że widzę same pozytywne recenzje tej książki :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja Cie ogromnie przepraszam, ale przeczyłam tylko 1 i ostatni akapit. I bynajmniej nie dlatego, że było nie ciekawie czy nudno, ale własnie dlatego że było porywająco. I to jak. A ja tak, jak Ty kocham Schmitta. Kocham, wielkie i odczuwam, a jeśli doczytam szczegółów, to nie będę mogła go odebrac na maxa, a czekam na swoj egzemplarz. Wroce jak przeczytam i wymienie się uczuciami. Zgoda? Nie pogniewasz się?

    OdpowiedzUsuń
  16. She:
    Nie dość, że się nie pogniewam, to jeszcze będzie mi BARDZO miło!:)) Jestem ciekawa wrażeń kogoś, kto jest po tej samej stronie barykady co ja;)

    OdpowiedzUsuń
  17. No to jesteśmy umówione :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Jeśli oceniasz "Kiki van Beethoven" wyżej niż "Moje życie z Mozartem" to może jest jakaś nadzieja. ;) Nie odwracam się od prozy tego autora, ale mam obawy co do wątku muzycznego. Po prostu z Twojej recenzji wyłania się obraz podobnej książki. Jak będzie w bibliotece to pewnie złapię.

    OdpowiedzUsuń
  19. Agna:
    Jeśli przeczytasz, to bardzo chętnie poznam opinię;))

    OdpowiedzUsuń
  20. Powrociłam napisac iż książkę skonczyłam. I słowo skonczyłam chyba będzie tutaj na miejscu. Szczerze Ci powiem, że była dobra. Dobra, ale bez dwóch topowych gwiazdek, co boli mnie do głębi! I nie moge się pozbyć myśli, że albo ja zaczęłam myśleć jak Schmitt, albo on już mnie nie potrafi zaskoczyć. Ciekawa, rzeczowa, elokwentna. Lekka jak zawsze. Ale nie zainspirowała mnie :( Chyba zatopie smutek w czekoladzie.

    OdpowiedzUsuń
  21. Bardzo bardzo chcę przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a jeśli chodzi o wstęp odnośnie pisarzy mam tak samo.

      Usuń