poniedziałek, 27 lutego 2017

Wszystko, co mam - Katie Marsh



Po pięciu latach małżeństwa, Hanna postanawia odejść od męża pracoholika. Ma już dosyć jego pretensji, wyrzutów, obrażania jej, lekceważenia i stałego stawiania na drugim miejscu – tuż za pracą.
Do tej pory kobieta poświęcała mu wszystko – dla niego zrezygnowała z marzeń o podróżach i pracowała w szkole, która od czasu zmiany dyrektorki nie dawała jej radości, lecz rodziła jedynie frustrację i nieustanną presję. Gdy otwiera się przed nią szansa na pracę z dziećmi w Tanzanii, postanawia definitywnie zakończyć swoje małżeństwo.

Gdy w końcu zdobywa się na odwagę, by powiedzieć Tomowi prawdę, znajduje go leżącego na podłodze w ich sypialni – bełkoczącego i sparaliżowanego, wykazującego wszystkie objawy niedawno przebytego udaru.

Trzydziestoośmioletni Tom trafia do szpitala i dzięki natychmiastowo wdrożonemu leczeniu oraz szybko podjętej rehabilitacji, bardzo szybko robi postępy w odzyskiwaniu sprawności. Stale wymaga jednak opieki. Hanna, do niedawna zdecydowana na odejście od męża, teraz musi po raz kolejny zweryfikować swoje pragnienia i zastanowić się, kto potrzebuje jej bardziej – Tom czy tanzańskie dzieci. Wybór okazuje się oczywisty, mimo że prowokuje kolejne odłożenie siebie i swoich marzeń na bliżej nieokreślone potem.

Kobieta mimo rosnącej frustracji i strachu o każdy kolejny dzień pomaga mężowi, w którym udar budzi jedynie rozpacz – dotąd niezwykle aktywny zawodowo, teraz uniezależniony jest od innych. Oboje nie wiedzą jeszcze jednak, że choroba męża to wcale nie przekleństwo, lecz błogosławieństwo dla ich rozpadającego się małżeństwa. Dzięki wymuszonej bliskości, mają szansę po raz kolejny się w sobie zakochać i zrozumieć, że są dla siebie najważniejsi - bardziej nawet niż superpilne zadania czekające do wykonania w pracy.

Powieść Katie Marsh to nie tylko obyczajówka na więcej niż przyzwoitym poziomie, lecz przede wszystkim historia prowokująca morze refleksji – o chorobie przebytej w młodym wieku; o sensie cierpienia; o poświęceniu dla bliskich kosztem rezygnacji z siebie; o coraz szybciej rozpadających się związkach, nawet tych, które zdawały się idealne; o szalonej pogoni za pieniądzem i awansem; o pracy zawodowej rodzącej jedynie frustrację i zmuszającej do życia pod ciągłą presją i wreszcie o ucieczce od rodziny, znajomych i bliskich i egoistycznym zapatrzeniu jedynie w siebie samego.

Marsh te wszystkie refleksje udało się skumulować na kilkuset stronach, nie tracąc przy tym z oczu rozwoju fabularnego. Jej bohaterowie do bólu przypominają współczesnych młodych ludzi, stąd każdy odbiorca z łatwością się z nimi zidentyfikuje, czytając w nich co najmniej kilka cech własnych. Powieść rodzi wiele emocji oraz nieustannie tlącą w tyle głowy świadomość własnej kruchości i przemijalności. Uczy doceniać życie i cieszyć się nim, póki czas. Pozwala na otrząśnięcie się i dostrzeżenie, że praca to nie wszystko, że praca, to tak naprawdę nic. Najważniejsi są ludzie, którzy czekają na nas w domu.

Pokazuje nam, że czasem choroba to nie dopust Boży, lecz dar, pozwalający na zmianę życia i ponowne dostrzeżenie jego sensu, jednoczący bliskich, dotąd rozproszonych i oddalonych.

Jako że akcja powieści prowadzona jest dwutorowo – z perspektywy teraźniejszości i przeszłości, gdy bohaterowie dopiero się poznawali i zaczynali wspólne życie – mamy szansę na spojrzenie z boku na ich relację, na to, jak łatwo zniszczyć to co kruche i z jaką lekkością przychodzi ludziom ranienie się i wyzywanie, będące nierzadko reakcją na stres przynoszony do domu z pracy.

Książkę dosłownie wchłonęłam jednego popołudnia. Ani się obejrzałam, a losy bohaterów – tak mi bliskie – zaangażowały mnie w pełni, nie pozwalając oderwać się od lektury. Dobra rzecz.



Inne książki z serii Kobiety to czytają na blogu:

piątek, 24 lutego 2017

Słoneczne miasto - Tove Jansson


Słoneczne miasto Tove Jansson to zbiór dwu powieści autorki – tytułowej oraz Kamiennego pola. Obie, choć odmienne zarówno pod kątem przestrzeni w jakiej toczy się akcja, bohaterów w niej występujących oraz długości samego tekstu, łączy refleksyjność i odautorskie prowokowanie do zatrzymania się i zastanowienia.

Sun Cities, z których jedno znajduje się w Saint Petersburguna Florydzie, to nic innego, jak miasteczka emerytów, obiecujące raj na ziemi. 
Starsi ludzie zamieszkują w nich wyspecjalizowane pensjonaty z profesjonalną obsługą, gdzie do dyspozycji mają wszelkie udogodnienia, o jakich tylko mogliby pomyśleć. Jednym z nich jest Butler Arms.

Przestrzenią ich spotkań są znajdujące się na werandach fotele bujane, których pierwsze zajęcie rezerwowało je aż do śmierci osoby, która zdecydowała się na nich usiąść. Każdy miał swoje ściśle określone i niezmienne miejsce. Odkrywana co jakiś czas pustka, wprowadzała nerwowość i była właściwie jedynym quasi-kontaktem ze śmiercią. Inne bowiem możliwości zetknięcia się z nią czy chociażby pomyślenia o niej – jak przyjazd karetek załatwiany pokątnie i po cichu – były skutecznie niwelowane, by pensjonariuszom nie dostarczać niepotrzebnego stresu.

Starsi ludzie mieli odpoczywać, cieszyć się słońcem i nie myśleć o tym, co ich nieuchronnie czeka.

W Butler Arms spotykają się między innymi panna Peabody, pani Morris, pan Thompson i inni, raczej poboczni, bohaterowie. Tove Jansson z niezwykłą zgrabnością, ale też nie bez ironii zarysowuje ich grupę, nie stroniąc od refleksyjnych dociekań wyłaniających się z opisu ich – mimo wszystko – barwnego i emocjonującego życia, targanego konfliktami, ploteczkami i scysjami. 

I choć wydawać by się mogło, że powieść o starszych ludziach będzie nudna i pozbawiona znaczenia dla czytelnika młodego – autorka zadaje temu kłam. Opowiedziana przez nią historia jest pretekstem do rozważań ogólnoludzkich i uniwersalnych – pokazuje ona niezmienność pewnych rzeczy, paradoksalną trwałą niestałość, niepewność, niemożność pogodzenia się z sobą samym, nieumiejętność poznania siebie i celu swojego życia toczącą tak samo młodych, jak i starszych, traktuje o rozwianej nadziei, potrzebie komunikacji, przemijaniu, starzeniu się, samotności i osamotnieniu. 

Podobne refleksje towarzyszyć będą czytelnikowi po lekturze Kamiennego pola, które dodatkowo skupia się na ludzkim pragnieniu separacji, oddalenia od innych, procesie twórczym zawłaszczającym autora, ale także nadmiernym skupieniu na sobie i swojej pracy kosztem najbliższych ludzi, których całe życie było jedynie oczekiwaniem na chwilę poświęconej im uwagi. 


Opowieść ta skupia się na historii Jonasza – pisarza, który wraz z córkami daje się domu letniskowego, gdzie towarzyszący mu spokój, ma pomóc mu ukończyć pisanie biografii Igreka. Niestety, praca nie idzie po jego myśli. Mężczyzna staje się coraz bardziej drażliwy i nieznośny, przypomina sobie wydarzenia z przeszłości i powoli uświadamia jak dalece odciął się od swojej rodziny, jak dał pochłonąć się pisarstwu, z którego efektów wcale nie jest zadowolony, jak bardzo dał się zawłaszczyć pracy, wcale niebędącej źródłem spełnienia i szczęścia.

Jansson z typową dla siebie wrażliwością tka historie ludzkich losów, zachęcając jednocześnie do tego, by błędów jej bohaterów nie popełniać. Jej uwagi są szczególnie cenne dziś, w czasach, gdy coraz silniej obserwujemy powolny rozpad rodziny, egoistyczne, choć czasem nieuświadomione skupienie jedynie na sobie samym, swoich oczekiwaniach i swojej pracy, odcięcie się od ludzi starszych, zaprzeczanie istnieniu wieku dojrzałego i starczego, usilne dążenie do zatrzymania czasu i kult młodości. 

Słoneczne miasto to zbiór dwu powieści o nieco przewrotnym tytule, mogących dla współczesnego czytelnika stanowić formę (gorzkiego) rachunku sumienia. Ujawnia niewygodne fakty o naszym życiu, drąży to, o czym wolelibyśmy zapomnieć, wytyka błędy i podprogowo zachęca do zmiany, póki jeszcze czas.

Szczerze i gorąco polecam.


Inne ksiażki Tove Jansson na blogu:

Może Ci się również spodobać:
Szwecja okiem Polki - Muminkowy raj




środa, 22 lutego 2017

Najdłuższa noc - Marek Bukowski, Maciej Dancewicz



Najdłuższa noc ma szansę stać się wielkim bestsellerem – i wcale nie ze względu na zaskakującą treść, wszak retro kryminały mają się u nas bardzo dobrze, lecz za sprawą niebywałej promocji produkcji kryminalno-kostiumowej stacji TVN, jaką jest serial Belle epoque. To bowiem, co głośne w telewizji, w mgnieniu oka staje się wydawniczym hitem. Szczególnie, że w przypadku książki Marcina Bukowskiego i Macieja Dancewicza, to serial był inspiracją do napisania książki, nie zaś odwrotnie. Serial, dla którego, rzecz jasna, panowie są współautorami scenariusza.

Mamy zatem Kraków początku XX wieku. Mamy gotowe wyobrażenie głównych bohaterów (w ich rolach między innymi Paweł Małaszyński, Magdalena Cielecka, Weronika Rosati oraz Olaf Lubaszenko). Mamy namiętne uczucie i mamy wstrząsającą serię zbrodni dokonywanych na kobietach. Czego chcieć więcej od historii, która ukazywać ma mroczne oblicze jednego z najpiękniejszych polskich miast?

Oto Anno Domini 1904  Jan Edigey-Korycki po latach morskiej tułaczki wraca w rodzinne strony, które opuścił po tragicznej w skutkach historii miłosnej. Jego powrót powodowany jest wiadomością o śmierci ukochanej matki. Na miejscu bohater dowiaduje się, że została ona zamordowana, a zabójcy jak dotąd nie uchwycono. Matka jego nie była jedyną ofiarą sprawcy. Dotąd zginęło kilka kobiet, uśmierconych niezwykle drastycznie – jednej wyłupiono oczy, inne związano i wrzucono do wapna gaszonego. To tylko wierzchołek góry lodowej – pomysłowość zbrodniarza zdaje się nie mieć końca.

Jan, przyjmując za punkt honoru rozwiązanie sprawy śmierci matki, podąża tropem zabójcy, chcąc jak najszybciej wyzwolić Kraków z rąk seryjnego mordercy, działającego według religijnej symboliki, prowadzącej to na żydowski Kazimierz, to zaś w kręgi rzymskokatolickie…

Tym, co rzuca się w oczy od samego początku, jest serialowa dbałość o dokładność opisów. W wielu znanych powieściach moment sekcji czy wstępnych oględzin ofiary, ograniczony zostaje do niezbędnego minimum. Tutaj zaś, podobnie jak u klasyków takich jak Agatha Christie, gdzie każdy drobiazg miał niebywale znaczenie dla treści  (w Najdłuższej nocy raczej jest to wynik autorskiego przyzwyczajenia w  sposobie tworzenia scenariuszy filmowych niż pisarskie wirtuozerii), opisy zajmują wiele miejsca, a każdy, nawet najmniejszy detal zostaje czytelnikowi przedstawiony. Jeśli ktoś zatem ma bujną wyobraźnię i małą tolerancję na drastyczne sceny – będzie musiał po tekście momentami skakać, by oszczędzić sobie niepotrzebnego stresu. Dla tych jednak, co takich problemów nie mają, będzie to zdecydowana wartość.

Książka napisana jest sprawnie, idealnie nadaje się na jedno – szczególnie deszczowe i ponure – popołudnie. Okładka oddaje klimat powieści bardzo dosadnie – marna pogoda, mroczne zaułki, ciemne typki, niezbadane miejsca. To takim szlakiem prowadzić będą czytelnika autorzy ku rozwiązaniu sprawy.

Jeśli ciekawi was serial, warto poświęcić dzień na lekturę inspirowanej nim powieści – naświetli wam ona dokładnie tło wydarzeń i w nieco innej formie opowie to, co zobaczycie później na ekranie. 

czwartek, 16 lutego 2017

Był sobie pies - W. Bruce Cameron



Był sobie pies to książka W. Bruce’a Camerona wydana wcześniej pod tytułem Misja na czterech łapach. Grana właśnie w  kinach ekranizacja, stała się pretekstem do jej wznowienia i wydania pod zmienioną nazwą.

Jej narratorem jest nie kto inny, jak… pies. Toby, bo tak wabi się on na początku powieści, trafia do schroniska jako szczeniak. Tam też po raz pierwszy zaznaje opuszczenia, nieszczęścia i buntu przeciwko strachowi przed ludźmi, do jakiego wychowała go mama.

Gdy po czasie odradza się on jako golden retriever, wie już skąd w nim ów sprzeciw. Oto trafia on w ręce ośmioletniego Ethana, z którym idzie przez życie ramię w ramię. Zaznaje pełni szczęścia, miłości, dowiaduje się co to oddanie i prawdziwa przyjaźń zdolna do największych poświęceń. Jako Bailey poznaje swój życiowy cel – ma ochraniać chłopca i dbać o jego zadowolenie. Ten zaś, zapewnia mu za to dobrą zabawę i swoje nieustanne towarzystwo.

Choć pies umiera z poczuciem niewypełnienia misji, odradza się po raz kolejny, już jako owczarek niemiecki, biorący udział w akcjach poszukiwawczych zaginionych ludzi. Mimo że daleki jest od ciepła rodzinnego domu, wciąż pamięta swojego chłopca i to, czego ten go nauczył. A ich wspólna historia wcale nie dobiega jeszcze końca…

Był sobie pies pozwala nam na śledzenie kilku różnych wcieleń głównego bohatera, dzięki którym ten odkrywa sens swojego życia. Jako pies trafia w  różne miejsca i do różnych osób – jedni są serdeczni tak jak Ethan, inni zaś niebezpieczni i wrodzy wobec zwierząt. Psi narrator w żaden sposób ich jednak nie ocenia – pewnych zachowań nie rozumie, stoją one w sprzeczności z tym, czego o ludziach dowiedział się jako Bailey, jednak przyjmuje je jako naturalną kolej rzeczy, ocenę pozostawiając czytelnikowi. Jest zatem książka ta nie tylko opowieścią o psio-ludzkiej miłości i przewiązaniu, ale także o człowieczym okrucieństwie, nienawiści, zazdrości i złości. Ukazuje ona całe spektrum emocji towarzyszących ludziom każdego dnia, a które pies potrafi doskonale rozszyfrować jeszcze zanim zrobimy to my sami.

Był sobie pies to opowieść prosta, wręcz prostoduszna i prostolinijna. Przez to jednak, przez tę psią niewinność i obserwowanie świata psimi oczami, staje się wciągająca i fascynująca. Nie jest bowiem bohater sztucznie personifikowany – typowych cech człowieczych w nim nie znajdziemy, jedynie tyle, ile potrzeba do poprowadzenia narracji. Ciągle jest jednak psem – wielu spraw nie rozumie, wiele traktuje jako zabawę, co jest uwypuklone przez gros humorystycznych komentarzy.

Nie jest, rzecz jasna, literaturą wysokich lotów, jest za to piękną historią prawdziwego oddania.
To powieść o psiej reinkarnacji, o wielokrotnych wcieleniach tego, który żyje, by wypełnić wyższy cel, w którego realizacji pomagają mu właśnie doświadczenia każdego z żywotów.

Najbardziej wyszczekana opowieść jaką czytałam. Idealna dla wszystkich psiarzy, którzy domyślają się, co ich pupile myślą, a teraz będą mogli to zweryfikować.

Przepełniona ciepłem i miłością historia psiego żywota (a właściwie żywotów), którą będziecie wspominać z uśmiechami na twarzach.


wtorek, 14 lutego 2017

Rozpraw się ze swoją wewnętrzną jędzą - Amy Ahlers, Christine Arylo


Jędza tkwi w każdej z nas. Co gorsza, znaczna część kobiet posiada więcej niż jedną sabotażystkę towarzyszącą im każdego dnia, o każdej porze, przy okazji każdej z  form aktywności.

XXI wiek sprzyja „karmieniu” zołz. Coraz większa liczba zadań do wykonania, coraz silniejsza chęć sprzedawania się ludziom jako osoby zaradne, obrotne, spełnione, pracujące, odnoszące sukcesy i znajdujące czas na własne przyjemności – wszystko to sprawia, że każdy z trzynastu typów zołz wymienionych w książce Amy Ahlers i Christine Arylo ma szansę wzrastać w zdrowiu i przy całkowitej akceptacji swojej żywicielki. Pochłaniaczka osiągnięć, Królowa porównań, Zajęcioholiczka, Królowa dramatu, Dobra dziewczynka czy Zamartwicielka to tylko kilka typów naszych wewnętrznych jędz. Jędz, należy dodać, którym z łatwością przychodzi ewolucja i mieszanie międzygatunkowe.

Celem książki Rozpraw się ze swoją wewnętrzną jędzą jest odkrycie typu zołzy tkwiącej w nas samych (a wyniki testu mogą was zaskoczyć!) i… pokochanie jej (ich). Autorki przekonują, że tylko w ten sposób pokonamy te, które wciąż zabiegają o naszą uwagę, manifestując swoją obecność w sposób prowadzący nas do emocjonalnego wypalenia.

Moja własna diagnoza nie była łatwa. Okazało się, że wyhodowałam całe plemię jędz, z których każda kolejna głośniej krzyczała o moją atencję. Dzięki tej książce nie tylko miałam szansę je poznać, ale też małymi kroczkami próbować pokonać. Niekwestionowanymi królowymi okazały się  Zajęcioholiczka i Zamartwicielka – liderki wiodące mnie ku kresowi wytrzymałości, sprawiające, że od bardzo, bardzo dawna nie zrobiłam niczego dla siebie i z niczego nie czerpałam przyjemności. Wszystko było dla kogoś – kolejne zlecenia, obietnice spełnienia próśb, a także pomocy przy pisaniu przeróżnych tekstów, bo przecież „dla mnie pisanie to pestka”. Czasu dla siebie samej już niestety nie zostawąło. Teraz, gdy wiem, jak realnie autokrytykę i autodestrukcję zamienić w miłość do samej siebie, zdecydowanie łatwiej jest mi jędze ujarzmić – choć piwo, którego naważyłam sobie do tej pory, wypić już niestety muszę.

Drogie Panie, dziś, przy okazji walentynek, okażcie sobie trochę uczucia i zaplanujcie jutrzejszy zakup. Premiera książki nieprzypadkowo przypada dzień po światowym świętowaniu miłości. To dla Was wielka szansa na wyzwolenie się spod jarzma tego, co Was dręczy. Autodestrukcyjne nawyki zostaną zmienione w przyzwyczajenia pozytywne, a Wy wreszcie pokochacie same siebie – przecież macie w sobie tak wiele miłości! Wygracie nierówną walkę z własnymi myślami i staniecie się jeszcze silniejsze. A co najważniejsze – przejmiecie stery nad własnym życiem. Wreszcie będziecie wolne.

Polecam.



czwartek, 9 lutego 2017

Bestsellery Empiku 2016 rozdane!




Bestsellery Empiku 2016 rozdane!


Właśnie wręczono statuetki Bestsellerów Empiku. Najpopularniejszymi książkami okazały się Przeznaczeni Katarzyny Grocholi, Małe życie Hanyi Yanagihary, Grunt pod nogami ks. Jana Kaczkowskiego oraz Śladami Neli przez dżunglę, morza i oceany Neli Małej Reporterki.  To wyjątkowe wyróżnienia, ponieważ przyznawane są przez 33 miliony osób. Na uroczystej gali widzowie mieli okazję poznać nie tylko najchętniej wybierane w 2016 roku książki, płyty, filmy i grę, lecz także posłuchać wyjątkowych koncertów – między innymi: O.S.T.R., Ani Dąbrowskiej i Alvaro Solera. Rozstrzygnięty został także internetowy plebiscyt na Wydarzenie Roku.



Bestsellery Empiku to wynik całorocznych wyborów klientów salonów Empik i empik.com. Każdy zakup w ciągu roku to głos oddany w tym największym plebiscycie kulturalnym w Polsce. Statuetki zostały przyznane w 11 kategoriach dla najlepiej sprzedających się tytułów, które ukazały się w 2016 roku: pięciu literackich, dwóch muzycznych, trzech filmowych i dla gry multimedialnej.

Za najciekawsze wydarzenie 2016 roku odbiorcy uznali serial Belfer z brawurową rolą Macieja Stuhra. W uzasadnieniu nominacji czytamy: „Wspólne dzieło pary scenarzystów (świetny debiut na tym polu Moniki Powalisz i Jakuba Żulczyka), reżysera Łukasza Palkowskiego i kapitalnie dobranych aktorów dowodzi, że polscy twórcy potrafią stworzyć produkcję telewizyjną na światowym poziomie bez oglądania się na zachodnie wzorce i formaty”.

 
Bestsellery Empiku 2016 – lista laureatów:

Literatura polska: Przeznaczeni – Katarzyna Grochola; Wydawnictwo Literackie
Literatura zagraniczna: Małe życie – Hanya Yanagihara; Wydawnictwo W.A.B.
Literatura faktu:  Grunt pod nogami – ks. Jan Kaczkowski; Wydawnictwo WAM
Literatura dla dzieci: Śladami Neli przez dżunglę, morza i oceany – Nela Mała Reporterka; Wydawnictwo Burda Książki
Literatura dla młodzieży: Harry Potter i Przeklęte Dziecko – J.K.Rowling, John Tiffany, Jack Thorne; Wydawnictwo Media Rodzina



Muzyka polska: Życie po śmierci – O.S.T.R.; Asfalt Records/Warner Music Poland
Muzyka zagraniczna: Hardwired… To Self-Destruct– Metallica; Universal Music Polska
Film polski: Pitbull. Nowe porządki – reż. Patryk Vega; Filmostrada
Film zagraniczny: Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy – reż. J.J.Abrams; Galapagos
Film dla dzieci: Zwierzogród – reż. Byron Howard, Rich Moore; Galapagos
Gra: FIFA 17 – Electronic Arts Polska
Wydarzenie roku: serial Belfer





środa, 8 lutego 2017

Jak gdybyś tańczyła - Diane Chamberlain



Jak gdybyś tańczyła, najnowsza powieść Diane Chamberlain, mimochodem wpisuje się we współczesną debatę na temat macierzyństwa.

Główna bohaterka – Molly – i jej mąż – Aidan – po utracie biologicznego dziecka i niemożności zajścia w kolejną ciążę, zapisują się do programu adopcji otwartej. Kobieta nie jest pewna swojej decyzji, tym bardziej, że od lat ukrywa przed partnerem prawdę o swoich rodzicach. Boi się, że przeszłość odbierze jej marzenia o szczęśliwej rodzinie. Starając się jednak o dziecko, będzie musiała zmierzyć się ze swoją przeszłością i uporządkować to, co dotąd było chaosem opartym na zranieniu. Jej historię poznamy z  dwu perspektyw – małej Molly wpatrzonej w swego schorowanego ojca, jak i dojrzałej niemogącej uwolnić się od tego, co minione.

Dwutorowe prowadzenie narracji pozwala czytelnikowi na powolne dochodzenie do prawdy, bez momentu szoku – Chamberlain przygotowuje odbiorcę na rozwiązanie, oswaja go z możliwym finałem i to sprawia, że lektura staje się spokojniejsza, choć wciąż naszpikowana emocjami. Główna bohaterka – zarówno jako dziewczynka, jak i później jako dorosła kobieta stojąca przed trudnymi wyborami – co rusz mierzyć się musi z losem, który jej nie oszczędza. Musi odnajdywać w sobie pokłady siły i nadziei, siląc się przy tym na wybaczenie tym, którzy ją krzywdzili – tak umyślnie, jak i nieumyślnie.

Autorka poza główną osią narracyjną próbuje podjąć problematykę zarówno ciąż niechcianych, w które kobieta zaszła w zbyt młodym wieku; tych usuniętych ze wszelkimi najgorszymi możliwymi komplikacjami dla organizmu; jak i tych, w które zajść nie można, i które prowadzą do innego oblicza macierzyństwa – do adopcji. Także i tutaj nie skupia się jednak na jej klasycznym ujęciu, lecz idzie o krok dalej – ku adopcji otwartej, pozwalającej dziecku na zachowanie kontaktu zarówno z matką, która je wychowuje, jak i z tą biologiczną.

Lektura tejże książki ewokuje wiele pytań, prowokuje podejmowanie kwestii niewygodnych, czyniąc to jednak subtelnie. Poza wątkiem macierzyństwa, nieustannie przewijającym się podczas narracji i skądinąd kluczowym zagadnieniem jest również obecność choroby w życiu człowieka i milcząca zgoda na eutanazję. Nad wszystkim góruje zaś najistotniejsze – miłość rodziny.

Polecam tym, którzy nie lubią powieści prostych i bezrefleksyjnych. Tutaj, gdy tylko zerwiecie warstwę naskórkową, znajdziecie mnogość tematów do przemyślenia.




Inne książki z serii Kobiety to czytają na blogu:

wtorek, 7 lutego 2017

Trzy po 33 - Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek


Trzy po 33 to książka wydana przez profesorskie trio mistrzów ortografii i kompleksowego spojrzenia na język polski. Napisana ze swadą, lekkością i humorem, z jakimi tylko Jerzy Bralczyk, Jan Miodek i Andrzej Markowski potrafią opowiadać o tym, co w polszczyźnie (szczególnie współczesnej) piszczy.

W publikacji tej, autorzy szczegółowo przyglądają się słowom, które do języka dopiero co weszły i świecą w nim triumfy, ale też takim, które istnieją w nim od dawna, lecz od jakiegoś czasu zmieniły swoje znaczenie i zastosowanie. W większości przypadków przywołują ich proweniencję i śledzą losy od czasów dawnych aż do dziś. Dzięki takiemu ujęciu czytelnik z łatwością dostrzeże jak wiele się zmienia i jak silnie język dostosowuje się do czasów, aktualizując się i dążąc do uproszczeń.

Autorzy czasem z nowych użyć się podśmiewają, czasem są zaskoczeni, lecz ukontentowani, innym zaś razem złoszczą się na bezmyślność zastosowań i nieprawdopodobne zmiany toku myślenia i masowego wykorzystywania słów, które zdają się nie mieć żadnego uzasadnienia w historii. Panowie słusznie wytykają lingwistyczne mody i mają z nich polewkę. A wszystko to na wesoło, bez spiny  obciachu.

Pod radosnym językowym świergotem kryje się jednak dość smutne zapytanie: czy ktokolwiek wie jeszcze co mówi i dlaczego to mówi? Czy komukolwiek przyjdzie do głowy zastanowić się nad manifestacją, układem czy aplikacją zanim niefrasobliwie słów tych użyje? Wątpliwe. XXI wiek to bowiem czas działania automatycznego i masowego, także w kwestii językowej, w którym na refleksje – a już, nie może być, refleksje lingwistyczne – miejsca zwyczajnie brakuje.

Panowie profesorowie od lat cieszą się wielką estymą, co rusz udowadniając, że ich erudycja jest faktem, nie zaś czczymi przechwałkami. Znać się na języku tak jak oni – to marzenie, także i moje.

Dzięki książce Trzy po 33 można choć częściowo nadrobić braki. Polecam miłośnikom polszczyzny i jej przemian.





poniedziałek, 6 lutego 2017

Malina szał-dziewczyna - Katarzyna Pakosińska



Malina szał-dziewczyna to druga (po Malinie cud-dziewczynie) opowieść dla dzieci, spod pióra Katarzyny Pakosińskiej, opisująca losy tytułowej rezolutnej dziewczynki, Maliny.

Bohaterka właśnie ukończyła czwartą klasę i ze smutkiem – wszak gdzie szkoła, tam zabawa – rozpoczyna wakacje, które – choć zapowiadają się nudno – okażą się czasem niezwykłych przygód. Tym bardziej, że dziewczynka nie rozstaje się ze swoim szmaragdełkiem, zdolnym przenosić ją do dowolnego momentu historycznego. A takich podróży podczas wakacji zabraknąć nie może…

Wyróżnikiem serii są pojawiające się między główną narracją zadania do wykonania i odautorskie wtrącenia – często wyjaśniające pojawiające się w tekście sformułowanie czy przysłowie. Ich zadaniem jest nie tylko poszerzanie słownictwa dziecka, ale także zmiana jego formy aktywności – przerywając czytanie, musi oddać się ono innej czynności, nie może się jednak zdekoncentrować – utraci bowiem wówczas z oczu główny wątek. Pełnią one zatem funkcję podwójną – uatrakcyjniają lekturę oraz ćwiczą koncentrację i pamięć. Dziecko może wykazać się twórczo, wklejając, dorysowując i dopowiadając to, co Pakosia zaproponuje.

Niegłupia, edukacyjna, a przy tym zabawna i humorystyczna opowieść, która z pewnością przypadnie do gustu dziewczynkom – nieważne czy śmiałym jak Malina, czy kryjącym się za swoją niepewnością. Dzięki niej przeżyją one wspaniałe przygody i popłyną na fali fantazji. Pakosia obiecuje śmiech i dobrą zabawę w pakiecie. Wystarczy otworzyć książkę i najnudniejsze popołudnie stanie się najwspanialszą z  przygód.

Polecam.





niedziela, 5 lutego 2017

Miasteczko Darkmord - Shane Hegarty


Miasteczko Darkmord to pierwszy tom nowej serii dedykowanej młodzieży, w której pierwsze skrzypce (obok ludzi) grają Legendy.

Czym (czy raczej kim) owe Legendy są? To potwory. Potwory, które od lat przez specjalne portale przedostają się do świata ludzi, by siać ferment i zniszczenie. Jednym z miejsc, które upodobały sobie one najbardziej jest właśnie tytułowe miasteczko Darkmord, od lat strzeżone przez rodzinę Łowców Legend.

Finn (jak wcześniej wszyscy mężczyźni jego rodu) ma niedługo stać się oficjalnym Łowcą. Niestety, zupełnie nie wychodzi mu polowanie na potwory. Chłopak nie ma takich zdolności jak jego okryty sławą ojciec. Nie ma nawet minimalnych umiejętności, czym przynosi tacie jedynie rozczarowanie. Wolałby wieść życie normalnego nastolatka, zamiast uganiać się po mieście za kolejnymi potworami napadającymi na wypełnione labiryntami miasto. Życie jednak pisze własne scenariusze i pewnego dnia, Finn staje się świadkiem czegoś, czego powstrzymanie może nie tylko uczynić go prawowitym Łowcą, ale przede wszystkim największym z bohaterów w historii Darkmord.  To jak sobie poradzi, zdecyduje o losach całego miasteczka.

Shane Hegarty stworzył świat pełen tajemnic, ciemnych zakamarków i niebezpieczeństwa czyhającego za rogiem, w którym bez problemu odnajdzie się każdy nastolatek – szczególnie zaś ten, który czuje, że na zrozumienie ze strony dorosłych nie ma co liczyć.

Opowieść jest wciągająca i pełna zwrotów akcji, bohater zaś przemienia się na naszych oczach z  nieco fajtłapowatego chłopca w młodego mężczyznę zdolnego poświęcić się w imię wyższych celów.

Intrygujący wstęp do serii, którą warto mieć na uwadze, szczególnie jeśli niestraszne Wam potwory, a strefa mroku zdaje się kusić.

Polecam.

sobota, 4 lutego 2017

KONKURS!


KONKURS

Aby wygrać egzemplarz książki "Gdy mrok zapada" wydawnictwa Smak Słowa:
1. Udostępnij banner konkursowy (blog, G+, Facebook - pełna dowolność gdzie to zrobisz)
2. Bądź obserwatorem blogu.
3. Zgłoś się w komentarzu, podając tytuł najlepszego (Twoim zdaniem) kryminału minionych lat.

Spośród odpowiedzi wybiorę jedną zwycięską.
Bawimy się do 11.02.2017 ;)


Konkurs trwa równolegle na Facebooku. Można zgłaszać się tutaj lub tam:)


Sztuka kochania - Michalina Wisłocka



Sztuka kochania Michaliny Wisłockiej to książka-legenda. Legenda, która nie miała łatwo. Problemy z wydaniem, krytyka specjalistów – wszystkie te trudności rekompensowało jednak ogromne zainteresowanie czytelników – a to przecież dla autorki było najważniejsze.

Czytana po kryjomu i z wypiekami na twarzy – takie wrażenia z lektury wspominają jej pierwsi czytelnicy. I choć od pierwszego wydania minęło mnóstwo czasu, a pewne kwestie wydają się już nie w modzie, publikacja nadal się broni, nie tracąc wiele na aktualności. I przeżywa właśnie swój renesans.

Wisłocka podejmuje problematykę miłości i seksu nie tylko od strony fizyczno-techniczno-fizjologicznej, ale również od strony emocjonalnej i psychologicznej. Jej ujęcie wydaje się kompleksowe. Nie jest jedynie poradnikiem na wzór szeroko dostępnych wydań kamasutry, lecz przewodnikiem po miłości i seksualności w ogóle.

Choć najczęściej sięgają po tę publikację kobiety, bezwarunkowo powinni robić to również mężczyźni – szczególnie istotne może tu być dla nich spojrzenie na seks oczami kobiet – doświadczonych i niedoświadczonych. W  tej kwestii bowiem wciąż dochodzi do nieporozumień, a Wisłocka podejmuje się także opisu temperamentów i potrzeb seksualnych w zależności od wieku rozwoju – diametralnie różnych tak dla kobiet, jak dla mężczyzn. Dzięki temu pomaga ona zrozumieć partnera, a w konsekwencji dojść do porozumienia i spełnienia, czyli szczęścia.

Jeśli wydaje Wam się, że wszystko już wiecie, prawdopodobnie tak właśnie jest. Wydaje Wam się.

Wielu mogłoby książce zarzucić jej dezaktualizację – wszak od jej pierwszego wydania minęło 40 lat. To jednak, co się zmieniło (a więc przede wszystkim podejście do kwestii antykoncepcji) zostało tutaj należycie zaktualizowane i dopowiedziane, z wzięciem pod uwagę współczesnych metod i możliwości.  

Publikacja wypełniona jest rysunkami, wykresami, szkicami, mającymi zwizualizować to, o czym mowa i pomóc zrozumieć niejasne lub niepewne kwestie.

Przystępna, rzetelna, absolutnie nie obrazoburcza, bez przegadania, a do tego kultowa.

Wznowienie Sztuki kochania okazało się wydawniczym strzałem w dziesiątkę. Bo choć czasy się zmieniły, miłość pozostaje ta sama. A – ku uciesze wielu – film pozwolił na odświeżenie tej pozycji. Oto, proszę Państwa, magia kina.

Kupujcie, póki jest, bo – jestem świadkiem – z  księgarnianych półek znika w mgnieniu oka.


  

piątek, 3 lutego 2017

Opowieść o Kullervo - J.R.R. Tolkien



Mimo że od śmierci Tolkiena minęło sporo czasu, rynek wydawniczy co rusz zalewają nowe publikacje spod jego pióra. Najczęściej są to albo dzieła nieukończone, albo literackie wprawki, albo też teksty, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Autor jednak cieszy się tak wielką estymą, że od lat przekazuje się czytelnikom kolejne jego teksty, bez względu na pierwotne plany samego autora.

I tak oto światło dzienne ujrzała Opowieść o Kullervo historia fantastyczna, która – na przekór polskiej okładce – niesie ze sobą wiele mroku.

Oto łabędzica wychowująca swoje dzieci, zostaje ich pewnego dnia pozbawiona. Porywają je drapieżne ptaki, rzucając w różne miejsca. Tylko jednemu udało się pozostać przy matce. Ten to wyrósł na złego czarnoksiężnika Untamō, gdy tymczasem Kalervo – jego uprowadzony brat, stał się człowiekiem dobrym, żyjącym w zgodzie z żoną i dziećmi. Wszystko jednak zmienia się, gdy bracia się spotykają.

Tytułowy Kullervo (co znaczy ‘gniew’), syn Kalervo, wychowywany  jest w  gospodarstwie wuja Untamō. Sprawa nie nosiłaby żadnych znamion nadzwyczajności, gdyby ów wuj nie był tym samym, który zabił wcześniej jego ojca, porwał matkę, a jego samego wielokrotnie nie próbował pozbawić życia. Nie dziwi zatem, że w mężczyźnie przez lata kiełkowała nienawiść, wściekłość i pragnienie zemsty. Choć opowieść ta jest krótka (liczy bowiem, bagatela, około 30 stronic) i nieukończona, zawiera w sobie wiele elementów, które wierny czytelnik Tolkiena odnajdzie później w innych jego dziełach. Najważniejszym z nich jest bezsprzecznie stworzenie postaci Túrina Turambara znanego z Dzieci Húrina, którego pierwowzorem był nie kto inny, jak poznawany właśnie Kullervo.

Sam Tolkien inspirował się w swojej pracy fińskim eposem Kalevala, któremu w wydaniu tym poświęcono sporo miejsca. Nie jest bowiem Opowieść o Kullervo jedynie zapisem owej legendy, lecz także zbiorem Tolkienowskich notatek i szkiców, składających się na całościowy obraz oraz ukazujący jak silną podwaliną do stworzenia późniejszego świata stała się owa krótka opowieść. Ważna dla interpretacji jego twórczości publikacja.


***
Tolkien na blogu: