Ginekolodzy to kolejna po Stuleciu
chirurgów czy Triumfie chirurgów książka
w dorobku Jürgena
Thorwalda biorąca pod lupę historię i rozwój medycyny. O ile poprzednie książki były jednak
w jakiś sposób pochwałą rozwoju kolejnych jej dziedzin i ich prędkiego
pędzenia ku unowocześnieniu, o tyle Ginekolodzy
dalecy są od peanów na cześć pierwszych osób zajmujących się tą dziedziną.
Wręcz przeciwnie – wiele tu opisów metod kontrowersyjnych i budzących sprzeciw,
a pierwsi ginekolodzy pokazani są raczej jako rzeźnicy i dręczyciele kobiet niż
ich sprzymierzeńcy. Choć pojawiają się również prawdziwi bohaterowie.
Autor kreśli świat (nie tak
odległy!), w którym macica jest ważniejsza niż kobieta, świat, w którym
cenniejsza od życia staje się fałszywa skromność i pruderia, w którym
lepiej pozwolić kobiecie umrzeć niż zajrzeć jej pod sukienkę, by ją zoperować.
Zachowania takie miały swoje
źródło przede wszystkim w obawie przed sprzeciwieniem się Kościołowi,
który to jawnie występował przeciwko rozwojowi ginekologii, szczególnie zaś
wówczas, gdy zaczęła ona wkraczać w sferę antykoncepcji czy aborcji.
Kosztem jednak obawy przed zapobieganiem ciąży czy jej przerywaniem, pierwsi
ginekolodzy pozwalali kobietom umierać, sądząc, że odsłonięcie halek grozi
ekskomuniką – nawet jeśli miałoby służyć ratowaniu życia.
Musiały minąć lata,
by pierwsi odważni decydowali się na operowanie przetok, guzów, usuwanie cyst, mięśniaków
czy nowotworów, nie mówiąc już o stosowaniu znieczuleń podczas porodów, które
to wszak (za Biblią) miały być karą
kobiety za pierwszy grzech ( w bólach będziesz rodziła dzieci[1]) i nikomu
do głowy nie przyszło, by tego cierpienia unikać. Nawet wówczas, gdy znaleźli
się mężczyźni próbujący pomóc kobietom, skazywali się oni na wykluczenie –
zarówno z Kościoła, jak i ze społeczności innych lekarzy, uznających ich
za buntowników przeciwko prawu Bożemu i etyce. Sami ginekolodzy zresztą nie
byli chętni do pierwszych operacji – dochodziło do nich dzięki uporowi i
nieustępliwości kobiet, które postanowiły walczyć o swoje życie. Mimo
społecznego ostracyzmu, coraz śmielej pojawiali się tacy doktorzy, którzy
pragnęli paniom pomagać, widząc, jak niekiedy łatwym zabiegiem, mogą uratować
ich życie.
Łamali więc tabu, operowali, usprawniali swoje metody, zaglądali pod
spódnice, proponowali nowe metody badań. Długo trwało, zanim ginekologia
dotarła do punktu, w którym znajduje się dziś, możemy być jednak wdzięczni,
że znaleźli się odważni, którzy postanowili przeciwstawić się panującym normom –
to dzięki nim kobiety mogą dziś odwiedzać lekarza z takim komfortem (jeśli
dotąd wydawało Wam się, że daleko wizytom u ginekologa do tegoż, po lekturze
tej książki szybko zweryfikujecie poglądy). To opisani w tej książce lekarze
położyli podwaliny pod współczesne leczenie nowotworów i wczesne ich wykrywanie
– wynaleźli cytologię, próbowali leczyć za pomocą radioterapii, usuwali
podejrzane zmiany.
Pierwsze wydanie tej książki
faktycznie może budzić kontrowersje – a raczej, mogłoby setki lat wstecz.
Dziś oburzenie budzą jedynie
stosowane wówczas metody, które przerażają i obrazują jaka ciemnota panowała
jeszcze dwa wieku temu, jak tragiczne w skutkach były podejmowane decyzje,
jak wiele kobiet niepotrzebnie straciło nie tylko zdrowie, ale także i życie.
Thorwald w sposób rzetelny, konkretny i szczegółowy prezentuje
czytelnikowi materiał zebrany na temat powstania i rozwoju ginekologii. Lektura
książki częstokroć musi być przerywana okrzykami niedowierzania i buntu, a
także poczucia ulgi, że nas to już nie spotka. Choć jest to pozycja kapitalna i
– jak sądzę – obowiązkowa, podczas jej czytania nie unikniecie szoku i złości
na to, co spotykało kobiety lata temu.
Nie sposób nie zżymać się na
niekompetencję ówczesnych lekarzy (a raczej ich niechęć, by kompetencje
nabywać), a mimo to nie sposób lektury porzucić. Napisana została z taką
lekkością i pomyślunkiem, że mimo ciężaru materii, przez publikację praktycznie
się przepływa.
Doskonała, choć okrutnie prawdziwa to książka, którą polecać
będę każdemu – nie tylko kobietom, które pewnie zainteresują się same, lecz
także mężczyznom.
Jej lektura nasuwa bowiem jeden podstawowy wniosek i
refleksję: jakie to szczęście, że żyjemy w XXI wieku!
blog, blog książkowy, blog o książkach, egzemplarz recenzencki, Ginekolodzy, ginekologia XIX wiek, Jurgen Thorwald, książka, opinia, recenzja, recenzje książek, rozwój ginekologii, Wydawnictwo Marginesy
Ja nie dam się przekonać. Czytałam kilka fragmentów, które ludzie wrzucali na fejsa i nie mogłam - właśnie przez tę okrutną prawdziwość. Może to dobra pozycja dla lekarzy, ale ja nie zamierzam się katować tego typu lekturami - nigdy w życiu.
OdpowiedzUsuńNoo, wydaje się dość intrygująca. Prawdopodobnie się skuszę. ;)
OdpowiedzUsuńKontrowersja! To lubię ;) W sumie książka ta wpadła mi w oko już kilka dni temu :) A Twoja recenzja utwierdza mnie w przekonaniu, że warto się z nią zapoznać!
OdpowiedzUsuńBookeaterreality
OD samego początku intryguje mnie ten tytuł. Niebawem po niego postaram się sięgnąć
OdpowiedzUsuńRozumiem Twoje stanowisko, bo miejscami to naprawdę czytelnicze katusze.
OdpowiedzUsuńDaj znać jak wrażenia!
OdpowiedzUsuńWarto, warto - trzeba tylko mieć zdrowy żołądek i nerwy ;)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! I podziel się wrażeniami:)
OdpowiedzUsuń